
Końcówka kampanii prezydenckiej odznacza się tym, że wszyscy kandydaci i kandydatki chcą zrobić wszystkim dobrze, i byłoby to nawet dobre, gdyby nie to, że: a) dr House miał rację twierdząc, że wszyscy kłamią; oraz b) w uprawnieniach prezydenta nie leży zazwyczaj to, co obiecuje swoim potencjalnym wyborcom załatwić.
Ponieważ często zarzucacie mi, że nie lubię mężczyzn, to pragnę na wstępie mojego felietonu napisać, jak bardzo ich kocham i jak wielu z nich zmieniło moje życie na lepsze, a szczególnie podziękować tym, którzy rozumieją, że kobiety i dzieci są im równe.
A ponieważ politycy wiedzą, że wszyscy jesteśmy równi (oni są oczywiście równiejsi), to okłamują nas wszystkich po równo. Uwagę tę kieruję zwłaszcza do ojców polujących aktualnie na matki alienatorki jak na pokemony i pytających co i rusz kandydatów oraz kandydatki, czy im pomogą. – Pomożecie? – Pomożemy!
A co Wy sobie Panowie myślicie? Że powiedzą, że Wam nie pomogą? Błagam. Jak dobry kelner nigdy nie powie, że czegoś nie ma w karcie, tak dobry polityk, tfu każdy polityk, obieca Wam teraz wszystko. Nawet „zmianę prawa dla taty, który nie widuje córki” (polityk przodujący w sondażach), nawet „zajęcie się alienacją, która dotyka głównie facetów” (marszałek nieprzodujący w sondażach). No i co tam, że prezydent nie jest prawodawcą – ma wprawdzie inicjatywę ustawodawczą, ale projekt ustawy musi przedstawić sejmowi, a tu nie ma żadnych gwarancji, bo przecież wszyscy nasi kandydaci są niezależni i nawet jeśli reprezentują jakąś partię, to obiecują, że „na żadnej imprezie partyjnej nie staną”. Co tam, że prezydent ma stać na straży konstytucji, a przymusowe odbiory, które koalicja rządząca właśnie cyzeluje, ją łamią. Co tam, że Polska ratyfikowała Konwencję Stambulską. Co tam wytyczne UE i WHO, żeby pojęcia „alienacja rodzicielska” nie używać, bo to zjawisko nie istnieje i jest tylko wytrychem do wtórnej wiktymizacji ofiar. Wszyscy skupili się na pierwszym członie tego twierdzenia i są z siebie dumni, że nie używają tego pojęcia. Nagle wszyscy są biegli w podawaniu synonimów, prawie jak w szkole podstawowej na lekcji polskiego.
– Jasiu, podaj synonim słowa „zamek”.
– „Gród”.
– Dobrze, Jasiu, podaj synonim słowa „alienacja”.
– „Izolacja?”
– Brawo! A teraz podaj synonim słowa „kobieta”.
– „Ofiara”.
– Świetnie. A „dziecko”?
– „Własność uprawnionego”
– Brawo Jasiu, chyba zostaniesz politykiem. Ale musisz podać synonim słowa „polityk”.
– „Kłamca”
Ten listek figowy jest jednak malutki i z trudem zasłania to, co chcecie ukryć. Było to szczególnie widoczne na sejmowym zespole ds. alienowanych mężczyzn, gdzie tworzący go poseł zwracał uwagę, że ze słowem na „a” jest coś nie teges, więc może na nazwach się nie skupiajmy. Potem pisał o semantyce, czyli o znaczeniu nazw, myląc ją z nazewnictwem, ale kto by wymagał od nauczyciela takiej wiedzy? No kto? Zwłaszcza od nauczyciela polskiego i etyki. Dajcie spokój. Na rzeczonym zespole panowie pouczeni, żeby uważać na nazewnictwo, cisnęli już bez cenzury, żeby znieść alimenty i zabronić kobietom składać zawiadomienia o przemocy przeciw byłym partnerom. To przeszło na luzie. Bezdzietny poseł mówi ojcom, że ratowanie dzieci przed matkami alienatorkami to „ich wspólny cel”.
Panowie, nie chcę Wam przekłuwać balonika, bo widzę, że jesteście w dobrym momencie wytwarzania sobie świadomości klasowej, ale oni się Wami posłużą. Pomyślcie, czy kiedyś w przeszłości było inaczej. Oni chcą Waszych głosów, nie chcą Waszych problemów. Co najwyżej chcą tych grzywien za niewykonywanie kontaktów, których Wy domagacie się od matek. Jeśli one przejdą na skarb państwa, to dalej będziecie o nie wnosić? Powiedzcie, tylko szczerze. Czy takie są Wasze intencje? Jak mojego ex, który odwołał prawie 30 spotkań z dzieckiem, ale chce ode mnie kilkudziesięciu tysięcy za „niewykon”, żebym się nauczyła być miła, bo teraz „całą swoją postawą pokazuję, że jestem niechętna”? To jest wzór do naśladowania? Z niewolnika nie ma pracownika.
Politycy to nie są Wasi reprezentanci. To Wasza naiwność, nasza wspólna naiwność, legitymizuje ich władzę. Pamiętacie, co koalicja rządząca obiecała kobietom i co dowiozła? No właśnie. Z Wami będzie tak samo.
I słowo do kobiet. Szczerze dziwię się Wam Panie popierające kandydata przodującego w sondażach, że uważacie, iż Wasz kandydat słucha kobiet. Jeśli słucha, to ma gdzieś to, co słyszy. Przecież już to pokazał. Tak samo pan marszałek, który wyżej sobie ceni poczucie bycia alienowanym niż realną krzywdę nieudzielenia świadczenia medycznego. I mówię to z żalem, jako była woborczyni koalicji i była wyborczyni lewicy. Mówię to jako osoba, która pierwszy raz w życiu stoi na granicy oddania nieważnego głosu, bo w ferworze obiecywania wszystkim wszystkiego politycy wyalienowali się od swoich programów jak produkt pracy od jego twórcy w dziełach Marksa, na które powołują się walcząc o kolejne dni wolne od pracy. Dziękując za ten gest, chcę poprosić również o dni wolne od przemocy i dni wolne od kłamstwa.
Drodzy politycy, obiecując zdesperowanym (z tym nie dyskutuję) ojcom ostateczne rozwiązanie kwestii tzw. alienacji, uruchamiacie niebezpieczną machinę i to nie tylko dlatego, że jest ona oparta na wielkim kłamstwie, ale i dlatego, że wielu zacznie na siłę szukać w swoich byłych znamion bycia alienatorkami. Nie dacie rady wszystkich tych kobiet wyłapać, zostanie tylko apka do łapania pokemonów. Liczę tylko, że gniew rozczarowanych mężczyzn zrobi na Was większe wrażenie niż gniew oszukanych przez Was kobiet.
I jeszcze paradoks. Skrajne zjawisko lubi się zlewać ze swoim przeciwieństwem. Jeśli każda będzie alienatorką, to żadna nią nie będzie. Wszystkich nas nie zamkniecie, choć już tworzycie projekt karania nas więzieniem.
No a jeśli nas zamkniecie, to mam przynajmniej nadzieję, że wybrany prezydent lub prezydentka skorzysta wtedy z narzędzia, które rzeczywiście do tego urzędu przynależy, a więc prawa łaski i uwolni wymiar sprawiedliwości od tego problemu, co już dawno powinno mieć miejsce.