Wszystko kiedyś mija, nawet najdłuższa żmija – powiedziała mi jakiś czas temu pewna osoba. Mojej żmii było wtedy daleko do końca, ale wzięłam sobie te słowa do serca i czekałam, aż staną się ciałem (a najlepiej zwłokami żmii).
I kiedy nagle, po wielu latach (w moim przypadku pięciu bitych latach), coś się zmienia, z początku nie możesz w to uwierzyć i odpychasz tę myśl. Przecież nie urodziłaś się wczoraj, nie jesteś już naiwną pensjonarką wierzącą w happy endy. Ale mimo twojej niewiary zmiana zachodzi … Pisma z sądu przychodzą rzadziej lub wcale, listonosz przynosi rachunki i kartki świąteczne, ale nie pozwy, portal sądowy milczy, wiadome osoby rzadziej oglądają twojego Facebooka, Instagrama, Linkedina, Academia.edu i co tam jeszcze oglądały za pośrednictwem krewnych i znajomych, a o czym ty nawet nie wiedziałaś. Wreszcie „dzielny tata” oskarżający cię przez lata o alienację rodzicielską przestaje przyjeżdżać do dziecka albo zjawia się raz na kwartał. Dziecko się uspokaja, lepiej śpi, lepiej je, jest weselsze, ma więcej wolnych sobót. Jest to chwila, o której marzyłaś, ba! jest to chwila, o którą walczyłaś, napierdalałaś się z systemem latami, podporządkowując tej walce wszystko: harmonogram życia rodzinnego, pracę, wydatki, wreszcie poświęcając zdrowie. Więc jak się czujesz?
Czujesz się chujowo. Jesteś zmęczona, masz PTSD lub Complex PTSD, masz syndrom sztokholmski i guzik cię obchodzi, że większość psychologów teraz mówi, że on nie istnieje. Ty go masz. Rozglądasz się za swoimi stalkerami, gdyż walka z nimi, unikanie ich, podporządkowywanie się im i myślenie o nich było żywą tkanką twojego życia, było strukturą, wokół której planowałaś wszystko, z zakupami w spożywczaku włącznie. Oddychałaś powietrzem przesyconym strachem i teraz trudno ci uwierzyć, że po prostu możesz się zaciągnąć bez konsekwencji.
Ale damage is done, co nie? Pewne rzeczy już nie wrócą. Jak na przykład zdrowie. Pewnych osób już nie zobaczysz (ale o tym tu nie napiszę). Stałaś się osobą nieufną, zestresowaną, masz kilka chorób autoimmunologicznych, źle śpisz i nic cię nie cieszy. Za dużą cenę zapłaciłaś.
Przynajmniej mam bezpieczne dziecko – myślisz sobie. Ale też nigdy nie przestaniesz się bać, że zagrożenie wróci. Zastanawiasz się, o ile lat skróciłaś sobie życie tą całą debilną batalią sądową, w której nie ma zwycięzców. Zastanawiasz się, jak wrócisz do pracy po przerwie wymuszonej tym, że zapłaciłaś swoim oprawcom grzywny w procesach prywatnych i stałaś się osobą karaną. Jak odbudujesz swoją samoocenę? No i skoro ojciec dziecka przestał się pojawiać, to może system mógłby cię już zostawić w spokoju i nie podglądać, nie kontrolować, nie oceniać, nie obligować do odbywania warsztatów nastawionych na poprawę komunikacji z tzw. drugą stroną.
I kiedy w końcu wychodzi na twoje, kiedy masz już pewność, że drugiej stronie nigdy nie chodziło o dziecko, ale o zniszczenie tobie życia, kiedy widać jak na dłoni, że chciał cię zobaczyć bezrobotną, bezbronną, schorowaną, upokorzoną, nikt nie słucha. A przecież mówiłaś to od początku. W sądzie, znajomym, kuratorkom, prawnikom. Nikogo to już nie obchodzi. Masz się cieszyć każdym dniem bez tego całego syfu i modlić się, żeby zza rogu nie wychynęła kolejna żmija.
To jest twój happy end. Żyła krócej niż zakładano i w ciągłym strachu.
(A i tak ma lepiej niż wiele matek, które wpadły w te same tryby).
Rozumiem Cię doskonale, Sonja. To niełatwe uczucie, gdy walka w sądzie wydaje się nie mieć końca, a wszyscy dookoła wydają się odwracać głowę. Ja jestem w trakcie nadal, ale też doszłam do punktu, w którym przestałam się przejmować tymi sądami i całą tą niesprawiedliwością. Olewam to wszystko i staram się skupić na tym, co naprawdę ważne. Ale mimo to, czasami po prostu czuję się chujowo, żyjąc w tym pokręconym świecie, z tą wiedzą którą przy okazji dostałam. Wciąż trzymam się tego powiedzenia, że „wszystko kiedyś mija, nawet najdłuższa żmija”. Odkąd urodziłam syna… tylko teraz to ma inny wymiar niż ząbkowanie. Wiem, że mimo trudności jesteśmy silne i zdolne do przezwyciężenia nawet największych przeciwności. Dziękuję za dzielenie się swoją historią, jesteśmy tu dla siebie nawzajem.