Między litością a resentymentem
Co trzeba zrobić w Polsce, aby stać się ofiarą przemocy?
Zazwyczaj nic. O przemoc bardzo łatwo.
A co trzeba zrobić w Polsce, żeby zostać uznaną za ofiarę przemocy?
Ooo, tu już trzeba zrobić bardzo dużo, trzeba się postarać, udowodnić (przemoc musi być „prawdziwa”), zasłużyć (przemoc nie może być za mała), trzeba też przede wszystkim wpisać się w pewien kontekst. Trzeba być wystarczająco ofiarowatą (ale nie za bardzo, żeby nikt ci nie zarzucił, że starasz się za bardzo).
Dziś porozmawiamy sobie więc o ofiarowatości ofiar przemocy.
Będę tu mówiła o trzech typach przemocy: w związku, poseparacyjnej oraz instytucjonalnej/wtórnej, a więc takiej, która pojawia się wtedy, gdy instytucje mające nas chronić najpierw organizują casting na ofiarę i jeśli nie przejdziesz, to nie tylko cię nie ochronią. Jeśli nie przejdziesz, to one zaczną gorliwie chronić twojego oprawcę, a ciebie obarczą winą.
Zanim przejdzie się do współczucia i ewentualnej pomocy, trzeba kobietę ocenić. Sprawdzamy tu, czy jest biedna, czy bogata, wykształcona, czy nie, czy w przeszłości była ofiarą przemocy (jeśli tak, to przecież jest podatna i sama ją przyciąga), czy jest asertywna (wtedy na pewno jest agresywna), czy się broni (atakowała!), czy się nie broni (dlaczego się nie broni?!).
Zilustruję to przykładem. „Monty Python i św. Graal”, scena z czarownicą, naturalnie.
– Znaleźliśmy czarownicę. Czy możemy ją spalić?
– Skąd wiecie, że to czarownica?
– Z wyglądu.
– Dajcie ją tu.
– Nie jestem czarownicą.
– A ten strój?
– Oni mnie tak przebrali …
Itd. Itd. Po serii przytaczanych „argumentów” (czarownica pływa oraz kaczka pływa) oraz „eksperymentów naukowych” (ważenie czarownicy i kaczki), kobieta z marchewką przyczepioną do twarzy sama przystaje na to, że jest czarownicą. Spoko. Skoro panowie tak dowiedli. Dlaczego się nie broniła? Bo jest sama sobie winna. Proste.
Jaka więc ofiara jest lepsza? Typ 1: wykształcona, ogarnięta, asertywna, z zasobami finansowymi i kulturowymi? Czy może typ 2: niewykształcona, niepewna siebie, zależna od innych, pozbawiona pewnych społecznych „skilli” oraz pieniędzy? Te typy są przerysowane, uskrajnione po to, aby pokazać Wam, że Polska to jeden wielki program „Damy i wieśniaczki”, który wbrew temu, co niektórzy twierdzą, nie jest wcale zabawny, a wyższościowy, gorzki, drwiący z kobiet niezależnie od tego, jaką pozycję społeczną zajmują i pokazujący dobitnie to, co wszystkie gdzieś tam wiemy, odkąd zaczęłyśmy chodzić do piaskownicy: jak się nie obrócisz, to dupa jest z tyłu.
A teraz przykłady:
- Czy bogata aktorka, celebrytka, która ma wpływowych rodziców, talent i urodę, a do tego, o zgrozo, miała w życiu więcej niż jednego chłopaka może być ofiarą przemocy? Czy raczej powiemy, że jej zamożny ex-partner, lekarz (!!!), jest wrabiany przez żądną sensacji atencjuszkę? Działają tu co najmniej dwa bolesne mechanizmy. Po pierwsze: „efekt dobrego faceta”, który ja nazywam „efektem wymarzonego zięcia”. Taki pan w marynarce, szanowany, z dr przed nazwiskiem jest po prostu niezdolny do przemocy. A poza tym, po co by kalał swoje dłonie chirurga, by w ogóle dotknąć kogoś takiego, jak kobieta z tak bujną przeszłością (na chwilę zapominamy, że ten pan ma X dzieci z kilkoma kobietami, bo liczy się tylko to, z iloma panami żyła ta pani). I tutaj odpala się „confirmation bias”: chcemy dostać takie info o świecie, które potwierdza to, co już sobie myślimy od dawna, a więc, że coś z tą kobietą jest nie halo, że nie żyje skromnie, pobożnie, wręcz zasłużyła. On musiał ją ukarać. Miał prawo. Mężczyzna jest zatem albo niewinny, albo „miał prawo”. Kobieta jest zazwyczaj sama sobie winna i wymaga korekty. Ewentualnie kłamie, wymyśla.
- Czy była żona discopolowego dziedzica niszczona publicznie przez byłą teściową zasługuje na współczucie, czy też nie? Po pierwsze, nie zasługuje, ponieważ jest przaśna (tak jak ta z przykładu (a) była niedostępną księżniczką w wieży, to ta jest zwykłą wieśniarą). Po wtóre, nie zasługuje, gdyż sama wiedziała, za kogo się wydała. Chyba nie będziemy współczuć lasce, która weszła do takiej rodziny, zwłaszcza, że na pewno zrobiła to dla kasy. Sama chciała ich wykorzystać, więc o co jej teraz chodzi. Tu odpalamy tzw. „just-world-hypothesis”, zbrodnia i kara, sprawiedliwość musi być (najlepiej po naszej stronie, co nie?).
- Czy kobiety z ruchu #metoo zasługują na współczucie, status ofiar i pomoc? Oczywiście, że nie, gdyż po pierwsze dobrze wiedziały, po co idą do tych pokoi hotelowych. Po drugie, odniosły wielki sukces, a ileż z nas wolałoby raz czy dwa pójść ze starym satyrem niż latami pracować za marne pieniądze. A po trzecie – i najważniejsze – „przypomniała sobie po latach”, a to oznacza tylko tyle, że chce zniszczyć mężczyznę, który odniósł sukces.
- Etc., etc. Tu każda z nas może wpisać swoją historię.
Reasumując, jeśli masz full pakiet, czyli jesteś kolokwialnie mówiąc ogarnięta, wykształcona, masz za co żyć a do tego nie „ograniczasz się” do wychowania dzieci (tak, tak, przecież tu też jest dwuznaczność i osoby potępiające decyzje kobiet nie mogą się zdecydować, czy macierzyństwo chwalić jako wspaniałą misję, czy może jednak wyśmiać jako brak ambicji), to nie zasłużyłaś na współczucie.
Zamiast współczucia i adekwatnej pomocy, dostaniesz co najwyżej resentyment, a więc wszyscy skupią się na wyśmianiu i potępieniu twoich mocnych stron i zasług (których w istocie ci zazdroszczą) i tym właśnie uzasadnią to, że nie tyle nie mogą, co naprawdę nie chcą ci pomóc. Bo nie.
Jeśli natomiast nie masz wspomnianego full pakietu, to … też nie zasłużyłaś na współczucie. Zasłużyłaś co najwyżej na litość, protekcjonalność, patrzenie z góry, upupienie i żenadę. Każdy ci powie, co masz robić, pani kuratorka się może ulituje, doradzi, czerpiąc w duchu satysfakcję ze swojej życiowej mądrości i karmiąc wiecznie głodny kompleks boga.
Nie daj boże, przyjmujesz świadczenia, to już w ogóle jesteś ofiarą losu.
Tak, tak – jesteś ofiarą, w końcu ktoś to przyznał. Ale nie ciesz się za wcześnie, bo nie jesteś taką ofiarą, o jaką im chodzi. Jesteś po prostu słaba.
Ale jak nie otrzymujesz, nie czerpiesz pomocy z MOPSu, to jesteś tak bogata, że po co prosisz o alimenty, po co w ogóle dupę zawracasz swoimi problemami. Przecież panie kuratorki mają gorzej niż ty.
Kiedy założyłam niebieską kartę biologicznemu ojcu mojego dziecka, zaczęła do nas przychodzić regularnie pani Ewa. Pani Ewa była bardzo miła. Szybko jednak okazało się, że ona nie przychodzi z pomocą, ale po pomoc. Jakieś 5 minut zajmowało jej stwierdzenie, że ja i dziecko jesteśmy w dobrej formie, po czym przechodziła do opowieści dziwnej treści, z mchu i paproci swojego dawno skończonego małżeństwa (ale wciąż nieskończonej miłości), i tak właśnie stałam się powiernicą pani Ewy, która jej bardzo współczuła. I wiecie co? Ani razu nie rzuciłam jej w twarz żadnym z powyżej opisanych mechanizmów zmniejszania empatii wobec kobiet. Nie mówiłam jej, że sama jest sobie winna, skoro świadomie wyszła za alkoholika, nie mówiłam, że była tak słaba, że się podłożyła, nie mówiłam, że się nie szanuje, przyjmując do domu ex-męża, kiedy jest w ciągu, a druga żona wyrzuca go na zbity pysk. Itd.
Ponieważ udało mi się częściowo zapobiec eskalacji przemocy, czyli zrobiłam to, czego nie zrobiła pani Ewa oraz to, co powinno robić państwo: zapobiegać zamiast naprawiać, spotkałam się z niedowierzaniem i nawet bliscy znajomi delikatnie sugerowali, że być może przesadzam. Inni, mniej delikatnie mówili wprost, że chcę go udupić jak te kobiety z ruchu #metoo, którym po latach „przypomniało się”, że zostały zgwałcone, a tak naprawdę świetnie się bawiły. Dowiedziałam się, że chcę zmienić dziecku ojca na bogatszego i wielu innych rzeczy, o których nie chce mi się myśleć, bo mimo upływu lat chce mi się wyć. Na współczucie i pomoc moich koleżanek (sic!) mogłam liczyć tylko w tym krótkim okresie, gdy byłam samotną matką, a więc gdy odeszłam od przemocowego partnera i zanim założyłam tzw. „rodzinę zrekonstruowaną” (żargon sądowy rulez). Oh, wait. To nie było współczucie. To była litość, często podszyta satysfakcją.
Społeczeństwo nie wierzy ofierze: najpierw musi się zastanowić, czy ta ofiara mu się podoba. Czy jest wystarczająco „ofiarowata”. Nie ma u nas współczucia w sensie współ-odczuwania, próby zrozumienia sytuacji osoby cierpiącej, nie ma empatii. Albo jest resentyment, a więc cicha (lub głośna) satysfakcja, że przynajmniej ten chłop okazał się do niczego i nie masz już idealnego życia, albo podszyta pogardą litość wyrażająca się w arcypolskim powiedzeniu “biedna, bo głupia” i wywyższanie się kosztem osoby cierpiącej.
Kobiety, nie róbmy sobie tego. Skoro tak cierpimy, gdy ktoś nam nie wierzy, to przestańmy kwestionować postawy naszych koleżanek. Nie musimy być wszystkie siostrami, ale nie bądźmy przynajmniej wroginiami, bo w ten sposób dajemy paliwo innym wrogom, których mało nie jest, prawda?
Tytułowe słowa „na ofiarę mi pani nie wygląda” to cytat z mojej pierwszej prawniczki. Nie kwestionowała wprawdzie tego, co mnie spotkało, ale “lojalnie przestrzegała mnie”, jak spojrzy na mnie sąd.
Mecenaska z kolejnej kancelarii podpytywała mnie off the record, czy wymyśliłam część tej historii, bo przecież pan wygląda na niuniusia (no cóż, jak większość psychopatów). Ciekawe, na ile jej postawa wpłynęła na to, że przegrała wszystkie moje sprawy.