Od kilku tygodni żyję w narastającym strachu, ponieważ biologiczny ojciec mojego starszego syna zaczął się zachowywać jakby „lepiej”. Zanim powiecie, że to dobrze, przeczytajcie. Smutna prawidłowość jest taka, że ilekroć zachowywał się w sposób społecznie akceptowalny, było to preludium do jakiegoś innego, całkowicie nieakceptowalnego zachowania, którego ofiarą padałam ja, dziecko lub ktoś inny z mojej rodziny. Często więc powtarzamy, że nigdy nie boimy się go tak bardzo jak wtedy, gdy jest miły, co zresztą powoduje dziwne reakcje i liczne eye-rolle u osób niemających doświadczenia z osobami toksycznymi, narcyzami i psychopatami. I oto właśnie od kilku tygodni nasz narcyz z osoby mówiącej do mnie głównie rzeczy tego typu: „idź stąd”, „jesteś karana”, „jesteś złą matką”, „przestrzegaj ugody”, „złamałaś postanowienie”, „jak będziesz fikać, to załatwię ci kolejny rok bez pracy”, „zapłacisz mi grzywnę”; zaś do dziecka „mama kłamie”, „nigdy cię nie zbiłem”, „ja też nie chcę tu być, ale sąd kazał nam spędzać razem czas”, „musisz ze mną iść”, „nie możesz iść do domu, bo sąd wyznaczył nam cztery godziny” (sic!) zmienia się w osobę mówiącą do mnie „jak miło cię widzieć, matko-alienatorko”, „oczywiście, chodź z nami na lody, matko-alienatorko”, a do dziecka „oczywiście, do niczego cię nie zmuszam” albo „dziękuję za nasze długie spotkanie” (które w istocie trwało nieco ponad pół godziny), a nawet – o zgrozo – dotąd nieodnotowane z ust obcej cywilizacji „kocham cię” (jestem pewna, że dyktafon w kieszeni był wtedy nastawiony na full). Matka-alienatorka i dziecko-do-wydawania są nieufni. Pani kurator jest rozanielona. No, ale czego się spodziewać. Przecież jej podobał się również w poprzednim wcieleniu jako mściciel i punisher karzący znarowioną kobietę, więc czemu ma się nie podobać ten aniołek? Już tłumaczę, czemu nie tylko ma się nie podobać, ale osobie z wykształceniem predestynującym ją do pełnionej funkcji (taki żart) powinien zapalić wszystkie czerwone lampki i do tego głośną syrenę.
W przyrodzie mechanizm mimikry sprowadza się z grubsza do tego, że osobnik słabszy upodabnia się do silniejszego, często takiego, którego się obawia albo ze strony którego może przyjść zagrożenie i tym sposobem gwarantuje sobie przetrwanie. Mimetyzm to zaś mechanizm polegający na tym, że dany osobnik upodabnia się do otoczenia, w którym żyje, aby – w skrócie – dalej móc w nim żyć, a nie zostać zjedzonym. Taki społeczny kameleon stosuje oba te mechanizmy, naśladuje ludzi, by stać się produktem człowieko-podobnym, nieodróżnialnym (przynajmniej na gruncie niepogłębionych relacji, a do takich zaliczamy interakcje z osobami stosującymi ten sam mechanizm i udającymi profesjonalistki, a więc paniami kuratorkami) od innych; a także wtapia się w tło (np. nie lata po mieście z maczetą, tylko stosuje bardziej wyrafinowane metody, by nakarmić swe niszczycielskie instynkty, bo że takie ma, nie mamy wątpliwości).
Ostatnie spotkanie dziecka-do-wydania z przedstawicielem obcej cywilizacji było istnym festiwalem mimikry. Ten ostatni chyba na blachę wkuł instrukcję pt. „jak udawać człowieka tak, aby osobniki o niższej inteligencji (np. pracujące dla sądu) uznały cię za człowieka i popuściły z wrażenia, gdy kopiesz piłkę w stronę sześciolatka”. Sześciolatek jednak nie nabrał się w pełni. Tzn. piłkę ochoczo odkopywał (jak aportujący szczeniaczek), ale rozmowy nie podjął, odmawiał dotyku, przybicia żółwika, piątki, poprawienia plecaka, posiłku, gry w zgadywanie, etc. Kopał. I co jakiś czas mówił, że chce już iść, po czym znów kopał. W pewnym momencie ojciec zaproponował gofra. Matka-alienatorka, której tym razem nie kazano iść do domu, zamarła. Dziecko mówi, że zje gofra, bo zgłodniało. Prosi jednak, by zjeść go z mamą, a nie z obcą cywilizacją. Matka panikuje. Wie bowiem, że to, że ojciec nie kazał jej jeszcze spieprzać, nie wypływa z jego dobrej woli. Mówi więc: „synu, mnie nie wolno, wiesz, że ja mam się oddalić”, bla bla sądowy żargon płynie z jej ust. Na co ojciec, który do niedawna mówił wszystkie te wymienione przeze mnie powyżej rzeczy, mówi „ależ matko-alienatorko, zapraszam na goferka”. Matka czuje na plecach strużkę zimnego potu. To się dobrze nie skończy, tysiąc złotych grzywny będzie jak nic. Z drugiej strony, jeśli matka odmówi, to dziecko nie pójdzie i wtedy widzenie się skończy, raport będzie zły, tysiąc złotych grzywny będzie jak nic. Konflikt tragiczny, odcinek 666.
No więc jesteśmy w kawiarni (tym razem nawet zapłacił, choć poprzednio to ja musiałam zapłacić za możliwość skorzystania z toalety). Dziecko je bezę (nie było ciasta na gofry), ja stoję, pani kuratorka stoi, a ojciez kupuje sobie kawę i zaczyna rozmowę. Oczywiście nie z dzieckiem, które mówi do mamy i prosi ją o pomoc w krojeniu bezy, tylko z panią kurator.
Mówi, jaka kawa dobra i jak mu się przyda, bo w nocy nie spał (ale już się nie przyzna, że ma małe dziecko, o którym ciągle „zapomina” powiedzieć starszemu). A potem staruszka upuszcza 20 gr i on je jej podaje. Słychać chóry anielskie, kuratorce szklą się oczy i miękną kolana. Matkę-alienatorkę krojącą bezę plastikową łyżeczką do lodów strzela wiecie, co. Psychopata dobrze wie, że trzeba zaimponować pani kurator a nie dziecku, bo przecież nie dziecko pisze opinię. Dziecko się nie liczy, jest co najwyżej środkiem do celu. Należy je behawioralnie uwarunkować, aby aportowało jak szczeniak. Nie musi mówić, nie musi się zgadzać, nie musi się cieszyć, ale ma się nie stawiać. Ma być karne. Jak pies. Z tą jednak różnicą, że jeśli pies kogoś nie lubi, to mówimy, że „wyczuwa”, że jest mądry, mówimy „pies do złego nie pójdzie”, prawda? Tak mówimy. Doceniamy tę instynktowną mądrość, w którą również nasze dzieci jako ludzie (tak, dzieci to ludzie, jakby ktoś zapomniał) są wyposażone. Jednak, kiedy zaobserwujemy tę mądrość u dzieci, postanawiamy ją od razu wyrugować. Robimy wielkie społeczne „ojtam, ojtam” na każdą emocję odbiegającą od tego, czego w danym momencie się spodziewamy. Nie my sami, tylko my jako to społeczne „się”. Się spodziewa (nie jestem heideggerzystką, ale teoria „się” jest bardzo spoko, by wyjaśnić takie fenomeny). Porzućmy jednak filozofię i moje aspiracje do dania tu jakiejś socjologicznej teorii społeczeństwa. W skrócie chodzi o to, że jak dziecko czuje coś innego niż dorośli chcą, to świat dorosłych postanawia tę emocję przyciąć jak żywopłot, który ma być równy, nie opadać do sąsiada, nie zabierać sąsiadowi słońca, nie rozedrzeć przechodniowi rękawa i w ogóle nie panoszyć się ze swoim byciem i chceniem. Wszyscy jesteśmy tu sobie winni, bo jak dziecko stłucze kolanko, to mówimy „ciii, już nie boli, nie ma co płakać”, a jak to nic nie da i dziecko dalej płacze, bo nie umie jeszcze w społeczeństwo, to my mu szybko tłumaczymy, o co chodzi w społeczeństwie i mówimy „nie histeryzuj, to tylko kolano”. I właśnie w ten sposób wszyscy jesteśmy współwinni, gdy sąd później mówi „nie histeryzuj, to tylko cztery godziny z człowiekiem, który cię uderzył w głowę”. Albo jeszcze taki sposób łamania charakteru: „inni mają gorzej”. Zaiste. Tylko czy to usprawiedliwia to, że moje dziecko (i każde inne w takiej sytuacji) otrzyma od sądu w gratisie traumę, której mogłoby nie mieć. Sąd na wniosek OZSS, aby dopilnować, by łamanie dziecka poszło gładko, wyśle matkę na terapię i warsztaty z następującymi zaleceniami: nauczyć się ukrywać przed dzieckiem swoje prawdziwe uczucia dotyczące ojca dziecka, nauczyć się facylitować kontakt (tak, tak, wstydzę się, że kroiłam bezę jak służka, zamiast kazać jemu), ograniczać rolę ojczyma, w którym dziecko widzi swojego rodzica. Wszystko po to, by nie nałożyć żadnych obowiązków na pana. Jego jedynym zadaniem jest emablowanie osoby odpowiedzialnej za raport. Nie chce mi się nawet zagłębiać w to, jak jego uczucia musiały być marginalizowane, gdy był mały, że teraz ochoczo gra w tę grę.
Na koniec jestem Wam jednak winna wyjaśnienie jego motywacji. Bo wydaje mi się, że rozwiązałam tę zagadkę. Poprawa zachowania naszego narcyza zbiegła się w czasie z tym, że prokuratura odgrzała dwie sprawy przeciwko niemu: o stalking i przemoc wobec dziecka. Stał się milszy mniej więcej wtedy, gdy policja dosłuchała mnie na polecenie prokuratury. I to na podstawie jego zachowania prędzej niż od samych organów ścigania dowiem się, jak idzie postępowanie. Kiedy znów zacznie się zachowywać jak ordynarny buc, będę wiedziała, że umorzyli.