… czyli o tym, że w Polsce definicja stalkingu zależy od pory jego wykonywania.
Długo nazywaliśmy naszych stalkerów Gangiem Olsena. Żart ten miał nas bronić przed absurdalnością tego, co się działo. Gang Olsena był zabawny i oni byli zabawni. Gang Olsena był nieporadny i oni byli… Ale czy na pewno? Lubiliśmy tak żartować, śmialiśmy się, przekonywaliśmy sami siebie, że Gang Olsena nam nie zaszkodzi. Ale po dwóch latach spakowaliśmy się, zostawiliśmy wszystko: miasto, pracę, przyjaciół, ulubione knajpy, parki, lekarzy, trasy spacerowe, muzea, kina, teatry, sklepy i wyjechaliśmy na drugi koniec Polski, gdzie poczuliśmy ulgę. Ale tylko na chwilę. Bo okazało się, że Gang Olsena, może nie w całości, bo lekko przegrupowany, po downsizingu i zmianach kadrowych dalej urzęduje.
W Polsce praktycznie nie da się dowieść, że ojciec twojego dziecka cię stalkuje, bo – umówmy się drogie Panie – jeśli ktoś nas zapłodnił, to z automatu stajemy się jego własnością i nawet po rozstaniu nikogo nie zdziwi, a już na pewno prokuratury, że pan fotografuje twoje drzwi, twój samochód, twojego męża (którego też okazjonalnie wyzywa, bije, a potem wzywa karetkę do samego siebie), twoją rodzinę, wejście do kamienicy, rozsyła głupoty do ludzi, zakłada dęte sprawy i publikuje wyroki, wypisuje, wydzwania, grozi, straszy lub wręcza niechciane kwiaty, etc. Przecież jest ojcem dziecka. A ponieważ sprytnie robi wszystkie te niechciane przez ciebie i skutkujące ostrym PTSD rzeczy w czasie zbliżonym do spotkań z dzieckiem, to mu wolno i cześć. Prokuratura chętnie umorzy i ma z głowy. [Moja sprawa vs. Olsenowi została aktualnie wznowiona, więc jest nadzieja, ale wiemy, jak jest z nadzieją, więc nie podniecajmy się za bardzo].
Byliśmy natomiast przeświadczeni, że resztą gangu prokuratura się zainteresuje, gdyż z żadnym z nich nie mam dziecka, więc ich tytuł do własności nie istnieje. Jakże się myliłam. Po raz kolejny okazało się, że jestem Sansą Stark – slow learner.
Nazwijmy ich dla niepoznaki Franciszek, Maciej i Martyna. Podaję w kolejności pojawienia się ich w moim życiu w sposób nieuprawniony. Znałam ich bowiem wcześniej. Franciszek był przyjacielem Olsena, ale też moim ziomem i namawiał na zerwanie z Olsenem, bo wiedział, że Olsen jest zaburzony i przemocowy. Maciej, no cóż, znałam go słabiej, był kolegą Olsena, który dostał ode mnie kosza, może to go finalnie wkurzyło, tego nie wiem. Ulubieniec krakowskich środowisk lewicowych, bywający w Ogniwie, jest na każdym demo w słusznej sprawie (mówię bez ironii). Na jednym demo był nawet moim cieniem. Na koniec Martyna, siostra Olsena, ofiara przemocy z jego strony, jednak cierpiąca na syndrom sztokholmski jak stąd do Sztokholmu.
Franciszek najpierw przychodził nieregularnie z Olsenem. Tu trzasnął fotkę, tu stał pod balkonem, tu krążył wokół auta, tu zeznał nieprawdę na policji, ale ogólnie był do zniesienia. Zmieniło się to, gdy wraz z Olsenem stanął pod moimi drzwiami na 36 h przed planowanym cesarskim cięciem (moim, ofkors, więc trochę się wkurzyłam). Mój mąż wysmarował mu potem takiego maila z porodówki, który wraz ze zgłoszeniem na policję, ostudził zapał Franciszka i przestał przychodzić (ale nie przestał kłamać w sądzie). Jest to jedyny nasz „sukces” w walce ze stalkingiem.
Po dymisji Franciszka, Olsen wprowadził w swoim gangu nową dyscyplinę. W środy przychodził do nas Maciej. Pierwszy raz zjawił się, gdy nasz młodszy syn miał 6 dni i karmiąc piersią, zgięta w pół po cc musiałam rozmawiać z policją. Kiedy napisałam do Macieja, żeby się odpipał, dowiedziałam się, że nie jest mi wrogiem (co za radość), ale – i tu drogie panie zapnijcie pasy – pilnowanie mnie jest jego obowiązkiem, gdyż Olsen jest jego przyjacielem i tak się rozumie lojalność penisów, sorki mężczyzn. Pilnowanie mnie było też (i jest do dziś) obowiązkiem Martyny, ale że ona jest wysoko wyspecjalizowanym owczarkiem alzackim, to postanowiłam poświęcić jej osobny akapit. Skończmy więc z Maciejem (choćby na papierze). Maciej bardzo wczuł się w rolę. Jednak lata bycia aktywistą robią swoje, nogi wytrenowane w staniu pod ambasadami świetnie dały radę pod naszą kamienicą, fryzjerem, u którego się strzygłam, czy optykiem, gdzie mój mąż wybierał okulary. Maciej – zaprawiony w bojach w słusznej sprawie – był też przygotowany na różne ewentualności. Przykładowo, nosił ze sobą książkę i kiedy mój mąż zbyt długo wybierał oprawki, Maciej mógł sobie przysiąść na krawężniku i zatopić się w lekturze. Zdarzało się też, że stał pod naszą kamienicą z pudełkiem jedzenia na wynos i spokojnie konsumował, ze słuchawkami w uszach – w końcu nie wiedział, ile mi zejdzie u fryzjera. Akurat wtedy na trasie między kamienicą a fryzjerem spotkałam strażnika miejskiego i w swojej naiwności poprosiłam go o pomoc. Maciej powiedział, że on tu tylko wyrzuca śmieci i wycelował pudełkiem do kubła. Strażnik łyknął to jak młody pelikan i na nic się zdały moje zapewnienia, że Maciej mieszka w dzielnicy oddalonej o 6 km i to tam powinien wynosić śmieci. Maciej jest też, jak sądzę, odpowiedzialny za zapłodnienie Olsena pseudoteorią alienacji rodzicielskiej oraz – co wiem – chętnie komentuje posty Olsena i Martyny na fejsbuku. Wymieniają tam uwagi na temat tego, jak można oduczyć feministki pewnych zachowań, podtykając im pod nos moje wyroki, oczywiście w sprawach prywatnych założonych przez członków gangu, nie inaczej (temu poświęcę osobny felieton). Summa summarum, Maciej był u nas lekko z 50 razy a raz nawet „odprowadzał” mnie do domu ze studia tatuażu. Zarówno w jego, jak i Martyny przypadku, policja nie miała wątpliwości, że mamy do czynienia ze stalkingiem. Prokuratura jednak uznała, że ponieważ wszystko to działo się pod pretekstem spotkań z dzieckiem (sic!), to luzik. Nadmienię, że ich obecność łamała postanowienie sądu mówiące, że Olsen ma być sam, co doprowadziło do tego, że bałam się „wydawać” syna obcym ludziom (tak, ciocia też jest tu obca) i zostałam zagrożona zapłatą wysokiej grzywny na rzecz Olsena. Ostatnio, wniosłam ponownie o ściganie Macieja i Martyny. Czas pokaże…
Jak już wspomniałam, Martyna pilnowała mnie w soboty, podobnie jak Maciej skrzętnie filmując drzwi kamienicy, samochód, a po naszej przeprowadzce 360 km dalej – nasz nowy dom, dom moich rodziców, dom mojej babci (kolejne 15 km dalej). Możliwe, że filmuje z daleka interakcje Olsena z synem. Stoi na rogu naszej ulicy, a kuratorki mają to gdzieś. W dawnym miejscu zamieszkania odwiedziła mnie 35 razy bez konsekwencji, ale za 36 razem konsekwencje okazały się poważne. Szkoda tylko, że dla mnie i że potem opublikowała to w sieci, wprost nawołując moich znajomych do odwrócenia się ode mnie (o tym też jeszcze napiszę). W nowym miejscu zamieszkania mogła być ze 20 razy. Martyna ma chłopaka (a chłopak ma żonę i córkę), który też czasem robi sobie do nas wycieczki. Wycieczki są fajne, bo na mój koszt. Pamiętacie ten odcinek Gangu Olsena, gdy na stacji benzynowej Shell próbowali zapłacić za mały kanisterek, a w tym czasie zatankować całą ciężarówkę? Moi też oszukiwali na dojazdach, jechali dłuższą drogą, brali auta z wypożyczalni, byle tylko dostać więcej kasy. Alimenty zwracały się Olsenowi praktycznie w całości. Po półtora roku tego procederu, sąd obniżył mi łaskawie do kosztu biletu Intercity. Dla jednej osoby, a więc sorry Martyna.
Kolejna różnica między naszym gangiem a oryginalnym Gangiem Olsena jest taka, że tam ich lider zawsze trafiał za kratki, nawet jeśli w następnym odcinku wychodził na wolność i dalej kombinował. Tymczasem tu konsekwencje prawne poniosła ofiara, która zaczęła bronić się sama, bo państwo jest niewydolne…
c.d.n.
Wpatrzony w twoje umiejętności redakcyjne, nie mogę się oprzeć pytaniu o to, jakie narzędzia i programy edycyjne wykorzystujesz do tworzenia tak profesjonalnych postów? Czy masz swoje ulubione aplikacje, które ułatwiają ci pracę?
Ten blog jest po prostu niesamowity – jego różnorodność, głębia treści i profesjonalne podejście do każdego tematu sprawiają, że nie tylko uczę się nowych rzeczy, ale także czuję się częścią społeczności, która stara się wspólnie rozwijać i dzielić się wiedzą oraz doświadczeniem, co jest dla mnie niezwykle inspirujące i motywujące!
Pouczająca lektura! Doceniam szczegółowość i dokładność. Szkoda tylko, że niektóre fragmenty są zbyt techniczne dla laików. Mimo to, świetne źródło wiedzy!