Kiedy nasze dzieci chcą obejrzeć film w kinie, telewizji lub na streamingu, zazwyczaj sprawdzamy kategorię wiekową, zanim się zgodzimy. Bo w końcu po coś te kategorie są, prawda? Kto ma w domu sześciolatka, który się targuje, że wolno mu obejrzeć 7+, a kto dziesięciolatkę twierdzącą, że 12+ to coś dla niej, nie wspomnę już o nastolatkach uważających, że są tak dorosłe, że mogą zobaczyć wszystko. My jako rodzice musimy podjąć decyzję, czy faktycznie mogą, bo treści są dopuszczalne, czy może trzeba obejrzeć to z nimi, by ewentualnie pewne kwestie wytłumaczyć (taka kategoria też jest), czy raczej powiedzieć „nie garb się i idź odrabiać lekcje” (żart :)). Wiemy przecież, że pewne treści niosą konsekwencje, często bolesne. Chodzi mi tu o przemoc. Zawsze mnie to dziwiło, że prędzej pozwala się obejrzeć dzieciom przemoc niż choćby miłość fizyczną (konsensualną). Ale do rzeczy.
Sądy rodzinne w Polsce mają z nastolatkami wiele wspólnego (nic ich nie obchodzi – znowu żart :)), uważają bowiem, że dzieci są tak dorosłe, że mogą zobaczyć wszystko.
To, czym chcę się zająć poniżej, to zjawisko tzw. przemocy pośredniej, bycia świadkiem przemocy, często wobec bliskich i kochanych. Zdaniem sądu w Polsce: luzik, można oglądać. Moim zdaniem: nie.
Zacytuję teraz fragment rezolucji Parlamentu Europejskiego z dnia 6 października 2021 r. w sprawie wpływu, jaki na kobiety i dzieci wywierają przemoc ze strony partnera oraz prawo pieczy nad dzieckiem (2019/2166(INI)):
„Parlament Europejski, (…) N. mając na uwadze, że dzieci mogą również przeżywać tzw. „traumę z powodu bycia świadkiem przemocy w rodzinie”, doświadczając różnego rodzaju form złego traktowania, np. aktów przemocy fizycznej, słownej, psychicznej, seksualnej i ekonomicznej, wymierzonych przeciwko osobom, które stanowią dla nich punkt odniesienia, lub przeciwko innym drogim im osobom; mając na uwadze, że taka przemoc ma bardzo poważne konsekwencje dla rozwoju psychicznego i emocjonalnego dziecka oraz że w związku z tym należy zwracać należytą uwagę na ten aspekt przy ustaleniach dotyczących separacji i opieki rodzicielskiej, dbając, aby dobro dziecka było kwestią nadrzędną, w szczególności przy określaniu prawa do opieki i odwiedzin w przypadku separacji; mając na uwadze, że przemoc pośrednia nie zawsze jest łatwa do stwierdzenia oraz że kobiety będące ofiarami przemocy domowej żyją w stanie napięć i trudności emocjonalnych; mając na uwadze, że w sprawach dotyczących zarówno przemocy domowej, jak i ochrony dzieci sądy powinny zwracać się do ekspertów dysponujących wiedzą i narzędziami pozwalającymi unikać podejmowania decyzji przeciwko matce, w których nie uwzględnia się należycie wszystkich okoliczności; (…)”
Tu macie link: Wpływ, jaki na kobiety i dzieci wywierają przemoc ze strony partnera oraz prawo pieczy nad dzieckiem
Tymczasem sąd rodzinny w Polsce uważa, że „ojtam ojtam”. To tak w skrócie. Opowiem Wam trzy sytuacje, które mówią same za siebie. Mogłabym ich przytoczyć i 33. Jak każda z Was zapewne.
- Kiedy mój syn miał 2 lata, jego bio-ojciec uderzył mnie skrzydłem drzwi antywłamaniowych, przez co się zatoczyłam i upadłam na szafkę z butami, a on ścisnął mi dodatkowo kostkę lewej nogi, powodując obrzęk. Piszę o tym w innych tekstach na blogu. Syn to widział i słyszał również, że jestem nazywana „głupią krową”, co jednocześnie zaliczam do łagodniejszych inwektyw z repertuaru bio-ojca. Gdy opowiadam tę sytuację na rozprawie dotyczącej ukarania mnie grzywną za nieodbyte kontakty, sędzia (ta, której zawdzięczamy nazwę bloga) mówi, że … uwaga! … „sądu to nie obchodzi”. A dlaczego nie obchodzi? Bo … znów uwaga … „przemoc wobec matki to nie przemoc wobec dziecka”. A w ogóle, dziecko jest małe i nie pamięta. Względnie, matka powinna zadbać o to, by tego nie pamiętało, nie ruminując przeszłości i – sama nie wiem – prosząc agresora o to, by demonstrował zachowania agresywne w innym pokoju lub gdy dziecko jest w przedszkolu? Analogicznie, OZSS redukuje przemoc doznaną do relacji matki na temat tejże, de facto każąc matce kłamać na temat faktów.
- Kiedy byłam w szóstym miesiącu ciąży z moim drugim synem (tak, tak, ten klimacik też sąd lubi: pani ma dzieci z różnymi mężczyznami, wszyscy wiemy, co to o niej mówi. Z pewnością coś innego niż o panu, który ma dzieci z różnymi kobietami), mój ex pojawił się pod wydumanym pretekstem i zrobił mi taką awanturę, że kilkadziesiąt godzin później dostałam krwotoku. I spędziłam sześć tygodni w łóżku. Nie leżałam na patologii ciąży tylko dlatego, że był covid. Pozwolono mi leżeć w domu. Opowiadam to sądowi na ww. rozprawie i co? Zgadłyście. Luzik, bo dziecko było w przedszkolu w chwili awantury. Jaki pan był mądry i przemyślny. A do tego twierdzi, że nie wiedział o ciąży, a to już w ogóle luzik razy dwa, bo przecież kobiety nieciężarne można straszyć. Na kobiety należy uważać wtedy i tylko wtedy, gdy są naczyniami na dzieci (no cześć „Opowieści podręcznej”, książko będącą reportażem z Polski). Kiedy leżałam w łóżku, przyjmując leki na podtrzymanie ciąży, wypadały moje urodziny i otrzymałam od mojego ex smsa treści „oby poród przebiegł pomyślnie”. Nikogo nie ruszało to, że mój trzyletni wówczas syn patrzył na przyklejoną do łóżka matkę i bał się, po prostu się bał. No ale to już rola matki, żeby wyjaśnić, że naprawdę nie ma się czym martwić. Co miałam powiedzieć? „Synu, moje cierpienie Cię nie dotyczy, te relacje nie są przechodnie”??? Czy sąd chce doprowadzić do tego, aby dzieci nauczyły się znieczulicy, aby nie wykształciły empatii, aby być może nauczyły się – w tym również od matek, którym każe się nie potępiać zachowań ojców – że przemoc wobec kobiet jest dopuszczalna? Pamiętajcie, że każdy narcyz i psychopata, każdy morderca, zwyrodnialec, alimenciarz, kłamca, itd. był kiedyś małym dzieckiem. Może patrzył, jaka tata znęca się nad mamą i nikt mu nie powiedział, że to jest złe? I potem taki człowiek stanie przed sądem i przysporzy sądowi pracy. Więc może sąd, skoro nie szanuje nas, mógłby zacząć szanować sam siebie? I nie przysparzać sobie pracy, której ewidentnie nie lubi? Lepiej zapobiegać niż leczyć. Więcej szacunku i godności dla dzieci to mniej przestępstw w przyszłości. Czy może rzecz w tym, że to za mało kasy dla wysokiego sądu? Pozostawiam bez komentarza.
- Kiedy w dzień matki 2021 mój ex skopał nam drzwi, nadział męża na klamkę i walnął dziecko w głowę kurtką obciążoną telefonem, założyłam mu niebieską kartę, założyłam sprawę o możliwość popełnienia przestępstwa wobec dziecka (ciągle się toczy, wznowiona po uprzednim umorzeniu), ale nie założyliśmy sprawy o przemoc wobec mojego męża, bo nasza ówczesna prawniczka, którą bardzo lubiliśmy (i dalej lubimy), uznała, że skoro poprzednie zgłoszenie po pobiciu nic nie dało, to to nie da tym bardziej, ale rozjątrzy delikwenta tak, że się zemści. Szkoda, że nie założyliśmy, widzę w tym błąd, ale w jednym miała rację, bo zemścił się przeokrutnie i bez tej sprawy (opowiem o tym w innym tekście, by nie mieszać wątków).
Kiedy podczas jednej z wielu rozpraw poświęconych innym rzeczom podniosłam kwestię dnia matki 2021, zaprezentowałam nagranie audio, relacje świadka, etc., sąd uznał, że dziecku nic się nie stało, bo nie słychać jego płaczu. Zaiste, syn upadł, po czym dostał gorączki i zaniemówił. Czy to jest definicja „nic się nie stało”? Śmiem wątpić. Oczywiście, argumenty, że moje dzieci widziały jak mój mąż jest nadziewany na klamkę i po dziś dzień ma bliznę, mogłam sobie – mówiąc wprost – wsadzić, bo „sądu to nie obchodzi”. A czy ktoś się pochylił nad tym, że ofiarą przemocy było też młodsze dziecko, którego płacz dla odmiany było wyraźnie słychać na nagraniu? Oczywiście, że nie. Uzasadnienie: „to jest inne dziecko, nieobjęte postępowaniem”. Ergo: nic się nie stało. I wszystko jasne. Wszystko można.