Na mocy definicji: Mediacja jest sposobem rozwiązywania konfliktu, w którym biorą udział skłócone strony i mediator. Jest dobrowolną, poufną metodą rozwiązywania sporu, w której strony konfliktu lub sporu, z pomocą bezstronnego i neutralnego mediatora, samodzielnie dochodzą do porozumienia.
Tymczasem w Polsce nie zachodzi przede wszystkim okoliczność dobrowolności, bo – umówmy się – mało która ofiara przemocy chce negocjować z tej przemocy sprawcą. Ale jeśli twoja prawniczka mówi ci: mediuj, bo jak sędzia wyda wyrok (a jak wiemy, nie zna akt), to będzie jeszcze gorzej, to sama się o te mediacje prosisz. I wtedy jest na ciebie. Jak zwykle.
Przejdźmy jednak do sedna.
Zielarką nazywam drugą mediatorkę. Mówię tu o drugiej mediatorce wyznaczonej przez sąd. O pierwszej mediatorce pisałam w tekście “Chemia niemiecka potrzebna na gwałt”. Pomijam próby niezależnego mediowania w towarzystwie naszych prawniczek. Gdy pierwsza ugoda dotycząca kontaktów i władzy (trzy lata i wiele tysięcy złotych później się dowiem, że w ogóle nie wolno mediować kwestii władzy) skończyła się bolesnym fiaskiem, zostaliśmy zesłani do Zielarki. Początkowo byłam pełna nadziei, bo Zielarka miała imponujące cv. Wprawdzie nie była prawniczką (pierwsza czerwona lampka), ale miała bogate doświadczenie w pracy z ofiarami przemocy, więc uznałam, że dobrze rokuje. Pani najpierw spotkała się z każdym z nas z osobna, by ustalić, o co każde z nas będzie walczyć. Nadmienię tylko, że sędzia o ksywce Ksiądz (o nim też już mówiłam) wyznaczył nam mediowanie w zakresie li i jedynie kontaktów ojca z synem. Już po kilku dniach od narady z panem-ojcem Zielarka dzwoni do mnie i tonem zaangażowanej w jego (!) sprawy mecenas mówi, że pan będzie mediował wtedy i tylko wtedy, gdy przemediujemy kwestię władzy i on odzyska ten zakres, którego dobrowolnie zrzekł się w przeszłości. Pamiętam dokładnie, że był to marzec 2021 i wszyscy byliśmy mega podnieceni, że możemy się szczepić przeciw Covidowi. Mediacje odbyły się 1. marca, gdy przyjmowałam 1. dawkę. Chciałam wierzyć, że to będzie dzień, gdy załatwię dwa ważne tematy. Wracając do postulatu Zielarki, odparłam, że nie ma takiej opcji, bo mamy mediować tylko kontakty, poza tym pan nie będzie mi stawiał warunków, skoro mamy konkretne zlecenie od sądu, które mamy zrealizować. Wtedy Zielarka powiedziała, że władza i kontakty to jest to samo (kolejna czerwona lampka, co ja mówię – syrena alarmowa). Tak czy siak moja prawniczka kazała mi tam iść i nie zgadzać się na żadne zapisy dotyczące władzy, co było trudne, ale się udało. Zielarka w ramach wyznawanej przez siebie filozofii życia nie wpuszczała do „gabinetu” prawników, bo oni „wszystko psują”.
Ale pewnie chcecie wiedzieć, dlaczego nazwałam ją Zielarką. Otóż pani przyjmowała w gabinecie na obrzeżach miasta, w czymś co przypominało zbudowany w latach 90. budynek hurtowni/magazynu. Równolegle prowadziła tam jakieś warsztaty teatralne dla seniorów, więc mediacje zostały kilka razy zakłócone przez kogoś poszukującego klucza do sali albo do wc. Na ścianach gabinetu, który był – mówiąc wprost – bardzo brudny i brzydko tam pachniało, były poustawiane dziesiątki pudełeczek z ziołami i każde było na sprzedaż. Tak! Zielarka zarabiała dodatkowo na klientach przysłanych przez jaśnie Sąd. Były tam zioła „dla spokojności”, „na serce”, „na sen” i obowiązkowe „by konar płonął” oraz „na wiaterek”. Niestety nie przyniosły oczekiwanego wind of change, bo Zielarka szybko nam oznajmiła, że u niej się de facto nie mediuje, tylko ona wszystko ustala według jednego wzoru, który „sprawdził jej się przez lata”. Jest to wzór odznaczający się symetryzmem, ustalający wszystko co do godziny i zaprzeczający idei mediacji, których celem jest przecież możliwość wypracowania rozwiązań niestandardowych, innych niż wyrok, jaki dałby sąd. Nie chciałam tego podpisywać, bo wiedziałam, że to się źle dla nas skończy. Widziałam, że mój ex też nie chciał. Choć z innych powodów. Toczyło się wtedy postępowanie o zapłatę na jego rzecz dużej kwoty za rzekomo niewykonane kontakty (na które przychodził z kolegami i policją). Ugoda miała mnie z tego wyciągnąć i w tamtym momencie ugięłam się pod presją finansową, bo gdybym przegrała musiałabym mu zapłacić kilkadziesiąt tysięcy. On liczył, że ja nie podpiszę i otrzyma kasę. Dlatego podpisałam. Prawdziwy pojedynek rewolwerowców w Herbapolu. Z perspektywy czasu tego podpisu żałuję najbardziej.
PS – Zielarka „nie wierzyła w Covid” i na to też miała zioła. Odpłatnie.