Do napisania tego tekstu zainspirowało mnie zdanie, które przeczytałam na facebookowym profilu Mamy Mówią Dość: „W Polsce tylko martwa kobieta jest dowodem na przemoc domową”. Mogłabym po prostu zgodzić się z tym zdaniem i tu zakończyć. Trup mówi sam za siebie. Taka jest prawda. Fascynuje mnie ta korelacja śmierci i prawdy, jakby wszystko, co dzieje się wcześniej (często do tej śmierci prowadząc) nie było wystarczająco prawdziwe lub wręczy było nieprawdziwe (w sensie kłamstwa). Wiele razy słyszałam od policji „proszę przyjść, kiedy coś się zdarzy naprawdę”, „gdy partner zrobi pani i dziecku prawdziwą krzywdę, proszę dzwonić”. Wtedy zaczęło do mnie docierać, że nigdy nic nie udowodnię. Nagranie to mało. Siniak na kostce od ściśnięcia drzwiami to mało, bo w polskim sądzie przemoc to tylko bicie rękami a nie ściskanie drzwiami. Dlatego wymyśliłam ten makabryczny żart, że gdybym zaniosła na policję kończyny dziecka w woreczku strunowym ze szwedzkiej sieciówki, to może by się zainteresowali. Może. Bo może też ukaraliby mnie za kontaminację dowodów.
W każdym razie przemocy psychicznej (która boli nie mniej niż fizyczna i zwykle z nią współwystępuje, a zresztą samo rozróżnienie jest według mnie zbędną scholastyką) do woreczka strunowego nie włożę. Panie kuratorki towarzyszące nieletnim przy kontaktach z ojcem odpowiadają karnie, gdy dziecku coś się stanie, dlatego mam się nie martwić – tak mi doradzono. Uff, jesteśmy uratowani. Panie kuratorki, które zwykle dużo mówią wtedy, gdy prawo im tego zakazuje (czyli bawią się z dziećmi, rozmawiają, zagadują), nie mówią nic, gdy dochodzi do przemocy psychicznej. Wielokrotnie widziałam na żywo bądź słyszałam na nagraniach, jak milczą, gdy ojciec dziecku dokucza, wyśmiewa je, obmawia matkę lub zadaje intymne pytania na temat członków rodziny czy też porusza traumatyzujące tematy. O gaslightingu nie wspomnę, bo zaczynam się obawiać, że tego panie nie miały na kursie przygotowawczym (o ile taki był). Czemu tak jest? No temu, że panie działają, gdy coś się dzieje „naprawdę”, a nie gdy ktoś – jak to się pięknie u nas mówi – „ryje dziecku beret”. Z tym „naprawdę” to też nie byłabym taka pewna, bo raz już ściągałam dziecko z jezdni za łokieć, gdy pani kurator, która kazała mi się oddalić, była pogrążona w rozmowie z ojcem dziecka. No ale przecież nie ma problemu, bo gdyby moje dziecko wpadło pod samochód, to mogłabym tę panią pozwać, co nie? Co za ulga. Zwłaszcza, że prawo karne działa w Polsce bez zarzutu.
Jak mówi pani minister zdrowia: „kobiety umierały, umierają i umierać będą” – cóż, to samo pewnie dotyczy dzieci i w ogóle wszystkich ludzi, zwierząt, roślin i całej planety, więc chill kobieto, nie jesteś wyjątkowa i twoje dziecko też nie. No więc ludzie mi radzą, z tzw. dobrego serca: nie walcz z tym, odpuść, dbaj o zdrowie psychiczne. Zaiste ciekawą formą dbania o własne zdrowie psychiczne jest porzucanie „beretu” dziecka na pastwę psychopaty. Może powinnam pójść w tym czasie do spa, żeby się zrelaksować a także po to, bym słuchając relaksacyjnej muzyki i śpiewu delfinów nie słyszała, jak moje dziecko woła „mamo, zostań”, „chcę być z mamą”, „chcę do domu”. Osoby doradzające mi ze wspomnianego już dobrego serca mówią, żeby nie pisać skarg na panie kuratorki, gdyż „przepisy to jedno, a życie drugie”, te panie się nie zmienią a ja się narażę i wtedy dostanę gorsze raporty a przemocowy ojciec przejmie dziecko. Tak więc dobra rada dla każdej kobiety zawsze i wszędzie brzmi tak samo: „nie wychylaj się”. Ma być wszystko zgodnie z prawem. Legalizm. Przepis każe się oddalić – trzeba się oddalić, bo inaczej panie napiszą brzydko. A jak przepis mówi, że panie mają nie gadać z dzieckiem, nie nakłaniać do spacerów z ojcem, nie robić zdjęć? No cóż, te panie się nie zmienią. Ale matka ma postąpić, niezależnie od realnych zagrożeń, zgodnie z literą prawa, a jak dziecku coś się stanie, to zawsze się pocieszy, że postąpiła legalnie, bo tak się postępuje. Taki legalizm jest jedną z obrzydliwszych form fatalizmu, postawą „co ma być, to będzie”, którą lepiej wyrazić chyba słowami „równo w gówno”. Trzeba się zdać na to, co się wydarzy, czekać, przecież wszyscy tak mają i nikogo to nie obchodzi, nawet sędziów w sądzie rodzinnym. O pardon, zwłaszcza sędziów w sądzie rodzinnym. Nawet sędzia Juszczyszyn, ten dobry i wspaniały bohater opozycji, został po przywróceniu do orzekania de facto „skazany” na sąd rodzinny, a więc najniższy krąg piekła i walczy o to, by nie musieć tam pracować, bo szczerze, kto by chciał się w tym bagnie nurzać? Filozofia „równo w gówno” jest dla matek i dzieci, nie dla zarządu. Nikt nawet nie pomyśli, że gdyby zmienić coś dla tych dzieci, gdyby dać im szanse na normalne dzieciństwo bez przemocy, to może wydziały cywilne i karne nie byłyby tak przepełnione i może sędziowie mieliby więcej niż kwadrans na zapoznanie się z aktami przed rozprawą. No ale skoro tak nie jest, to znaczy, że Bóg nie chciał, żeby tak było. Fatalizm i legalizm. Ponieważ w uzasadnieniu wyroku skazującego mnie za nazwanie mojej stalkerki „chorą”, sędzia powiedział, że kobiety z doktoratem nie mogą się tak brzydko wyrażać, to postaram się sformułować puentę w sposób bardziej kulturalny: wszystkich fatalistów i zwolenników filozofii „równo w gówno” uprasza się o niezdefekowanie po przeczytaniu mojego tekstu. Nie pozdrawiam.
#ozss #alienacjarodzicielska #sądrodzinny #władzarodzicielska #przemocwobeckobietidzieci #kuratorki #patriarchat #dziadocen #prawadzieci #prawakobiet