Chemia niemiecka potrzebna na gwałt

Generated with AI

Rzecz dzieje się w Polsce 2019-202?, w kraju czystych kościołów i brudnych sumień, gdzie wszyscy nurzają się w chemii niemieckiej prosto z Niemiec (których nienawidzą i które kochają najszczerszą miłością zazdrosną). Wszyscy szorujemy się chemią niemiecką, bo tylko ona da nam gruntowne Reinigung. Polska chemia nie czyści sumienia. Dla naszych sumień trzeba czegoś mocniejszego, co potrafi zdziałać cuda.

Nieżyjąca już Profesor Filozofii IF UJ uwielbiała wymyślać dla swoich studentów tematy prac magisterskich i doktorskich. Śmialiśmy się, że ma szafę pełną tematów. Idąc jej wzorem, proponuję następujący temat: „Chemia niemiecka jako przejaw myślenia magicznego. Jakim CUDEM da się to wszystko zmyć?”.

Kiedy twoje dziecko nie pochodzi z gwałtu.

Kobiety w Polsce mają wiele powodów do radości. Nie będę ich tu wymieniać, bo wszystkie wiemy, jak dobrze, bezpiecznie, satysfakcjonująco, dostatnio, prawo-i-sprawiedliwie żyje się nam w tym kraju. Skupię się na jednym z nich, który uważam za kluczowy, słowem 500 plus do zajebistości. W Polsce kobiety mogą (nie muszą, ale o tym zaraz) zajść w ciążę dobrowolnie, bo jeśli chodzi o drogi wyjścia (szeroko pojęte), to już takiej dobrowolności nie ma.

No więc prawdziwy luksus jest wówczas, gdy twoje dziecko nie pochodzi z gwałtu. Szczęście to wcale nie było dla mnie takie oczywiste, dopóki nie uświadomił mi go sędzia w sądzie rodzinnym ds. nieletnich w dużym, europejskim (żart, żart, — w polskim) mieście. Gdy toczy się sprawa o odebranie większej części władzy rodzicielskiej biologicznemu ojcu mojego starszego syna (której to większej części finalnie sam się zrzeknie w trakcie mediacji. Tu wyjaśnienie – mediacje to eufemistyczne określenie sytuacji, w której sądowi nie chce się czytać akt) sędzia, mężczyzna w nieokreślonym wieku między 40 a 70 lat (wśród poddanych ma pseudonim Ksiądz), singiel mieszkający z kotem (przepraszam innych singli i inne koty), jest bardzo, ale to bardzo niezadowolony z faktu, że jestem permanentnie nieuśmiechnięta.

No jak to, taka nieuśmiechnięta pani przed sądem? Proszę się uśmiechnąć do pana. W końcu dziecko nie pochodzi z gwałtu, więc musiało kiedyś być między państwem miło.

Tu pada porozumiewawczy uśmiech (oczywiście nie do mnie), na który biologiczny ojciec mojego starszego syna zgodnie z naturą polskiego – nawet jeśli niewyautowanego – macho, odpowiada czymś podobnym.

#heheszki #zawszesiętrochegwałci #czymożnazgwałcićprostytutkę #czymożnazgwałcićżonę #czymożnazgwałcićpartnerkę #panisięuśmiechnie #tojestnormalne

Tu disclaimer: nie jestem ofiarą gwałtu, co zaczynam poczytywać za swoje wielkie szczęście zgodnie z nauką wyłożoną mi przez Księdza. Gdybym była ofiarą gwałtu, z łatwością poznalibyśmy to po tym, że odbywałabym teraz karę dożywocia za próbę samodzielnego ukarania oprawcy, któremu polski sąd dałby wyrok w zawiasach.

Niewiele dobrego mogę powiedzieć o moim ex, ale przynajmniej mnie nie zgwałcił!

Moja skopana przez polskich panów podświadomość przypomina mi sytuację, w której jeden z uznanych reportażystów skądinąd z naszej bańki, poproszony o ocenę mojego pisarstwa, gdy miałam zaledwie 20 lat, odparł – jak zapewne mniemał – dowcipnie (o pardonsik: hilarycznie), że mojemu pisarstwu potrzebny jest gwałt.

Na niemoc pisarską, sztywność, nieśmiałość panowie zalecają gwałt. Męczy cię brak weny? Opisy przyrody wychodzą ci nudne? Dialogi niewiarygodne? Gwałt jest odpowiedzią.

Naprawdę śmieszne, płaczę ze śmiechu. No dobra, po prostu płaczę.

Śmichy chichy, ale proszę! Mamy gwałt. Gwałtu rety, ja piszę! Dziękuję Panom!

Wróćmy jednak na salę sądową.

Heheszki trwają w najlepsze, głowy odchylają się do tyłu ujawniając stan uzębienia, ręce poklepują brzusie. Faceci wiedzą w końcu, o czym mówią i mówią to, kiedy chcą. Chujtam powaga sali sądowej, chujtam seksizm, przemoc werbalna też chujtam. Być facetem to fajna sprawa. Zwłaszcza w Polsce, zwłaszcza teraz, kiedy chronimy polską rodzinę (ale nie jej poszczególnych członków), nie alienujemy ojców (a może dzieci, a może jednych od drugich od siebie, nawzajem, nie wiem, nie znam się, ten koncept mi umyka), a przemoc wobec kobiet to nadinterpretacja histeryczek, które ciągle mają okres (ta redukcja to akurat bardzo długa tradycja, stara jak świat, a więc praktycznie prawo boże).

Przemoc jest rękami, nigdy nogami.

Przecież nawet cię nie dotknąłem – mówi biologiczny ojciec mojego starszego syna, podnosząc do góry ręce, w wyuczonym geście.

To prawda. Dotknąłeś drzwi, które dotknęły mnie. Wskutek tego dotknięcia moje ciało straciło równowagę i weszło w kontakt z szafką na buty, a staw skokowy sam się uszkodził między Scyllą mebla a Charybdą skrzydła drzwiowego. Jak pech to pech. Korelacja to nie kauzacja. Jak widać, nie powinnam nawet samoczynnie się poruszać podczas okresu. Silly me – tak powiedziałam. Biologiczny ojciec mojego starszego syna powiedział „głupia krowo” (nienawidzę przemocy wobec krów. Przemoc wobec krów i wobec kobiet mają wiele wspólnego. Musimy przestać krzywdzić jedne i drugie).

Ortopeda, do którego pokuśtykałam dnia następnego, pyta mnie jak trzylatkę „oj, a cio sobie zlobiłam?”. W moich myślach dodaje „gapciu”. Kiedy odpowiadam mu tonem trzydziestopięciolatki, co „się stało”, pyta – bo musi – „zgłosiła to pani?”. Odpowiadam: „tak”. RTG na cito, zimne okłady, maść i do następnego. Do widzenia. – „A weź spierdalaj” – chciałoby się rzec, ale gdzie tam kulturalna kobieta tak powie do pana doktora. No gdzie? Na pewno nie w Polsce.

Wracając do sędziego. Sędzia przestudiował akta, czyli prześlizgnął się wzrokiem po tym, co wyboldowane w piśmie, liżąc raz po raz wypielęgnowany palec wskazujący prawej ręki (ach rozprawy przedpandemiczne – gdzieście się podziały?) i skierował sprawę dwuletniej Soni na mediacje. Na filmie wziąłby do ręki młoteczek i… zaczął napierdalać w co popadnie, gdyż sam jest sfrustrowany, ojciec odszedł, matka nie przytulała, a jego wypłata to śmiech; żartuję – majestatycznie zamknąłby w swoim majestacie tę doniosłą rozprawę. Ale u nas nie dają takich młoteczków, no może w Warszawie, a może tylko w rodzinnym nie ma a w karnym są? Muszę to zbadać, okazji będzie wiele. Note to self: zrobić inwentaryzację młotków w sądzie.

Chwileczkę – tu niestety niezbyt nieśmiało podsądna podnosi się oraz prawą rękę – przecież to ja jestem Sonia i mam syna, a nie córkę.

A to sorry, źle sobie spojrzałem. Sonia to takie nowoczesne imię, teraz się takie dzieciom daje, nie kiedyś.

Kurtyna (zasłona milczenia). Gżegżółka spuszcza głowę i wychodzi. Znikąd nadziei.

Sędzia nr 2. 3 lata później, zmiana scenografii z sądu rodzinnego na karny (nie pamiętam, ile było młotków, na pewno więcej niż jeden). Zgadnijcie, kto jest oskarżony. Kto zjadł ciasteczka z pudełeczka? Kto? No kto? Ja? Nie ja? To matka-alienatorka.

SĘDZIA (S): A więc mówi pani, że oskarżyciel prywatny był wobec pani przemocowy?

GŻEGŻÓŁKA SONIA (GS): Tak.

(S): Czy kiedykolwiek panią uderzył?

(GS): Nie.

(S): No to jak przemocowy, jak nie uderzył?

(GS): Wysoki Sądzie, ściskał mi nogę drzwiami, inne części ciała też, popychał, stawał zbyt blisko, powodując uzasadniony niepokój i przesuwał mnie swoim ciałem, sapał, przyciskał do blatu, wyrzucał moje rzeczy z szaf i po nich skakał, niektórymi z nich we mnie celował, do tego przemoc psychiczna, ekonomiczna i wobec dziecka, zagrożenie ciąży i krwotok, 6 tygodni leżenia…

(S): Czyli nie uderzył?

(GS): Ręką nie.

Uzasadnienie wyroku skazującego: „(…) oskarżona nie miała podstaw obawiać się oskarżyciela prywatnego, gdyż – jak sama przyznała – nigdy jej nie uderzył. Jej reakcję należy więc uznać za przesadzoną i ukarać…”. Było jeszcze o wysokiej szkodliwości społecznej tego, że matka arbitralnie uznała, że może odizolować dziecko od sprawcy przemocy i bronić się, gdy jest stalkowana, ale tego Wam oszczędzę. #wymiot #wtf #panisięuśmiechnie

Pytacie, co matka zrobiła? Ależ proszę: matka strąciła oskarżycielowi okulary z nosa (ręką), gdy wraz z siostrą (nota bene drugą oskarżycielką prywatną, której podobno matka zadała – wait for it – ból włosów) napadli ją pod przedszkolem, chcieli zabrać dziecko wbrew jego woli i mimo tego, że po uderzeniu dziecka przez ojca założona została niebieska karta, cofnięte upoważnienia i złożone odpowiednie wnioski do sądu o cofnięcie uprawnień. Fun fact: w Polsce procesy w sądzie rodzinnym trwają długo. Jeśli więc ojciec uderzył dziecko w głowę w roku 2021, to proces skończy się jakoś 2 lata później. Przez te dwa lata matka jest zobligowana dbać o to, by kontakty dziecka z oprawcą trwały w najlepsze. Sprawy z oskarżenia prywatnego, których przemocowi ojcowie używają nader często, by zemścić się na matkach, odbywają się błyskawicznie. Więc, jak dobrze pójdzie, w dniu zakończenia procesu tzw. rodzinnego, matka będzie już skazana w procesie karnym.

Swoją drogą, jeśli chcecie komuś zniszczyć życie, polecam Wam procesy prywatne. Wpłacasz 300 złotych i jedziemy. Już, zaraz teraz, procedowanko, jak w makdonaldzie: prywatny akt oskarżenia nr 666 będzie procedowany za 3,2,1 start. A z przestępstwami ściganymi z urzędu już tak nie jest. Najpierw policja spisuje zeznania. Tu zdecydowanie lepiej trafić na kobietę. Następnie zaglądają do kodeksu, który mają na półce i mówią: „to będzie chyba to. Stalking. A nie, groźby! Nie groźby, znęty. Marek, czy to są znęty?” Marek myśli. „Nie, na Bieżanowie to były znęty, to jeszcze nie są znęty.” I tak dalej, widzicie to, nie? Nie chcę hejtować policji, często chcą dobrze. Próbują pomóc, co nie zdarza się już niestety na kolejnych etapach procesowania procesu.

Potem prokuratura. Umarza. Składamy reklamację. Umarza drugi raz. Potem się składa już taką większą reklamację, jak korporacyjna „eskalacja do teamleaderki”. Wtedy prokuratura musi się pochylić, bo inaczej będzie mieć kłopoty. Pochyla się, wyznacza termin posiedzenia z ponownym pochyleniem i co? Zgadliście! Przesuwa jego termin ad Kalendas Graecas bez podania przyczyny. Tu zniecierpliwiona podsądna chce przenieść sprawę na tory prywatne, jak leczenie z nfzetu do luxmedumedicoveruscanmedu, ale co? Zgadliście! Nie może. Gdyż to sprawa ścigana z urzędu (silny vibe „Paragrafu 22”). Słowo „ścigana” wydaje się tu jednak przesadzone, bo przecież co nagle to po diable. Tu trzeba powoli i dokładnie. Wymiar sprawiedliwości ma na głowie dużo naglących kwestii. Jak choćby poniżej opisane kwestie higieniczne.

Obligatoryjna dezynfekcja kuchni po jajkach.

Sędzia nr 1 zwany, jak już wiecie, Księdzem zawdzięcza swój przydomek skłonności do kazań, udzielania rad z tzw. dupy (czyt. bez doświadczenia życiowego) oraz ogólnej tendencji do bycia ponad. Podobno powiedział on kiedyś jednej już-nie-parze, która „walczyła o dziecko” (nienawidzę tego określenia), żeby pobrali się na nowo i koniecznie spłodzili nowe dziecię, przy okazji którego naprawią błędy popełnione przy pierworodnym. Z tej perspektywy, to co zaproponował nam, nie wydaje się wcale szokujące. Otóż, w przypływie natchnienia, szturchnięty bożym palcem nie chcę wiedzieć, gdzie, kazał nam sporządzić listę rzeczy, które chcemy przekazać drugiej stronie, a które mają usprawnić naszą komunikację i prowadzić do polepszenia kontaktów z dzieckiem. Forma dowolna. W obliczu tego zdecydowałam się na powiedzenie tego na mediacjach. Mediatorka nr 1 była fajna, pozwoliła mi się wygadać, sformułować postulaty. Biologiczny ojciec mojego starszego syna nie chciał, no „bo po co?” (powiedział również, że musi sobie wyguglać, co to w ogóle jest władza rodzicielska – sic!). Za to kilka miesięcy później, podczas rozprawy u Księdza poprosił o możliwość przeczytania „listy zarzutów” wobec mnie. Sędzia pozwolił, zapomniał, że to miały być konstruktywne postulaty, objebał mnie, że pan przygotował, a ja nie (o formie dowolnej też zapomniał). Jednym z zarzutów, bodaj pięciu, było to, że ja „dezynfekuję kuchnię po jajkach”. Pomyślicie teraz, że sędzia powiedział „siadaj, pała, nie za pieniądze podatnika takie bzdury”. Ależ skąd. Sędzia spojrzał na mnie groźnie i zapytał, czy naprawdę dezynfekuję kuchnię po jajkach. Próbowałam się bronić, że moje przyzwyczajenia higieniczne nie są i nie powinny być przedmiotem debat na sali sądowej. Na próżno. Jeszcze długo dyskutowaliśmy nad technologią mycia jaj kurzych, zwłaszcza, gdy są na nich piórka lub odchody, a także o tym, czy należy po tym umyć zlew. Nie zostało rozstrzygnięte, czy chemią niemiecką.

Gżegżółkę strzela chuj. Wychodzi zrezygnowana.

W jednym z przedszkoli mojego starszego syna funkcjonowało coś takiego, jak dzień zabawek: można było przynieść swoją zabawkę, opowiedzieć o niej innym dzieciom, powyginać rączki i nóżki, porównać z innymi, czasem się o nią pokłócić, wreszcie pośmiać się i rzucić w kąt.

W Polsce dzień zabawek jest codziennie. Zabawkami są kobiety.

#ozss #alienacjarodzicielska #sądrodzinny #władzarodzicielska #przemocwobeckobietidzieci #kuratorki #patriarchat #dziadocen #prawadzieci #prawakobiet

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *